poniedziałek, 17 grudnia 2012

Niedziela z Wackiem

Od największego: Dragon friut - Thanh Long (tean laom), Bell friut - Man (may), Seastar friut -  Chom Chom (cziom cziom)

Miało być spokojnie. Spacerek po okolicy, aklimatyzacja w nowym miejscu ale..... DUY miał kilka spraw do załatwienia, między innymi kurs na zakupy do hipermarketu i do Świątyni do centrum więc po co miałem bezczynnie gnić w domu. Zabrałem się z nim. Wyobraźcie to sobie, on ważący 53kg wiozący mnie na skuterze (194 cm, 103kg) plus ruch uliczny w Sajgonie. Tak, to była ostra jazda :)
Najpierw pojechaliśmy na zakupy. W dalszym ciągu od opuszczenia centrum nie widziałem nikogo z zagranicy, sami lokalesi. W markecie byłem atrakcją turystyczną heh. Wszyscy podchodzili się do mnie mierzyć :) Kupiłem kilka "dzikich" owoców na spróbowanie co zresztą zobaczycie na filmie.




Po degustacji wyruszyliśmy w bardziej ambitne, hardcorowe miejsce czyli centrum miasta. Naprawdę dopiero na skuterze można poczuć emocje ulic Ho Chi Minh. Po prostu istny Sajgon!!! Maksymalnie widziałem 4 osoby na jednym małym skuterku. Wożą wszystko łącznie z meblami i zwierzętami.
Ale za to jakie laski można podpatrzeć i co śmieszniejsze w butach na obcasach.






Duy zostawił mnie w centrum a sam wyruszył na modły. Zgłodniałem!. Kupiłem więc bagietkę z wkładką na ciepło - różne rodzaje mięsa, warzywa, sos plus soczek wieloowocowy. Cena zestawu 28000 czyli niecałe 5pln. Udałem się do najbardziej uczęszczanego przez młodych ludzi parku. Nie minęła minuta odkąd usiadłem i jak gołębie na rynku w Krakowie obskoczyli mnie Wietnamczycy. Dopiero dziś tak naprawdę zacząłem poznawać Wietnam oddalając się od miejsc turystycznym. Po 1,5h rozmowy róznież z fajnymi dupeczkami, których numery mam na swojej wietnamskiej karcie sim :):) odebrał mnie Wacek i pojechaliśmy do domu. To co widać na filmie to i tak jeszcze nic. W drodze powrotnej ruch był 10krotnie większy ale już nie miałem odwagi wyciągnąć aparatu, wolałem się trzymać obiema rękoma :)
W drodze powrotnej powiedział, że jest głodny i musi coś zjeść. Zatrzymaliśmy się przy ulicznym barze czyli 3 stoliki, 10 krzesełek i wózek z żarciem. Duy zaprosił mnie na obiad z takiej to okazji ponieważ kupił sobie nowy telefon. Pomyślałem ok :) why not :)    Zjedliśmy po kawałku grillowanej wieprzowinki z ryżem, warzywami, sosem oraz chilli, popijając coś ala icetea. Za wszystko zapłacił 75-80tyś czyli ok 12pln :)
Po powrocie do domu i  po zjedzeniu kilku owoców wezwał mnie obowiązek w kierunku "tam gdzie król chodzi piechotą" i tu szok!!! Nie ma papieru!!! Hmmm DUY!!! gdzie masz papier. Nie używam - usłyszałem. Jak to!!??. Z boku muszli masz węża z końcówką, trzeba się podmyć, to lepszy sposób w naszym klimacie - powiedział DUY. Po pierwszym kontakcie z dziką wijącą bestią czułem się jak dziewica po inicjacji :)
Jest 10:00 rano. Dopiero wstałem. Jeszcze się nie zdążyłem przestawić z czasem więc średnio się wyspałem. Mam ambitny plan jutro rano wstać i pobiegać. Ciekawe czy mi się uda.......



1 komentarz: